Od dziecka słyszałam od mamy „bądź wdzięczna”, „doceń to, co dla ciebie robimy”, „w ogóle nie jesteś wdzięczna, córciu”.
Szczerze mówiąc, uważałam, że jeśli rodzice coś mi dają, to dlatego, że po prostu chcą, bo są rodzicami i bycie wdzięcznym nie ma z tym nic wspólnego. Wtedy nie rozumiałam, o co jej chodzi. Szczerze? Zupełnie nie rozumiałam.
Wychowałam się w domu, w którym niczego nie brakowało. Odkąd pamiętam, mieliśmy wszystko, zwłaszcza w czasach, kiedy o towarach luksusowych większość mogła jedynie pomarzyć, zdobyć je „po znajomości” albo dobrze zapłacić. Zawsze mieliśmy dobry samochód, pełną lodówkę, wczasy minimum dwa razy w roku a ja jeździłam na kolonie i obozy. Mieliśmy nawet swoją, nową (!) przyczepę campingową. Kto jest w podobnym wieku, co ja, zrozumie ten luksus tamtych czasów. Co to były za wyjazdy. Uśmiecham się na samo wspomnienie. Zwiedziliśmy z nią całą Polskę i nie tylko.
Jako dziecko chyba nikt z nas nie zastanawia się, jak to jest zarabiać pieniądze, by utrzymać dom i rodzinę. Ile wysiłku muszą zrobić nasi rodzice, by żyło nam się dobrze. O ile rzeczy, których nie widzimy, muszą zadbać. Z iloma się uporać, walczyć, o ilu pamiętać.
Dopiero kiedy się wyprowadzamy i zaczynamy żyć na własny rachunek, dociera do nas, że to nie takie proste. Wtedy uświadamiamy sobie, że za wszystko trzeba zapłacić prawdziwymi pieniędzmi, a nie tymi z gry w „Monopoly”. Pranie potrzebuje czegoś więcej niż wody, rachunki same się nie zapłacą, a lodówka nie napełni.
Kiedy dzisiaj patrzę na siebie z perspektywy czasu, po wyprowadzce na swoje, wiem, że nadal nie rozumiałam, o co w tym docenianiu chodzi. Zrozumiałam jedynie, że to jedno z większych wyzwań, jakie mam przed sobą. Utrzymać się samodzielnie i wieść życie na dobrym poziomie. Nawet kiedy byłam już samodzielna, co jakiś czas dostawałam od rodziców wsparcie. Czasem niemałe. Mama dawała mi odłożone przez siebie pieniądze, tata kilkuletnie swoje samochody, bo chciał sobie sprawić nowe. A ja mówiłam „dziękuję”, ale było to „dziękuję” mówiące „cieszę się z tego prezentu, ale przecież nie musieliście mi tego dawać”.
Uważałam, że to ich sprawa, że dają. Przecież nie muszę za to dziękować co chwilę. Byłam zła, kiedy mama przypominała mi, że nie jestem wdzięczna. Były momenty, kiedy chciałam oddać to, co mi dawali, ale jak się domyślasz, ciężko oddaje się pieniądze, które już się zagospodarowało, albo samochód, którym dobrze się jeździ. W takich momentach unosiłam się dumą. Powtarzałam sobie wtedy, że już niczego od nich nie wezmę, nawet jak bardzo będą chcieli mi dać. A mimo to przez lata przyjmowałam pieniądze, samochody i oszczędności na lokatach. Ciągle z poczuciem, że dają, bo przecież chcą. Dają, bo tak robią rodzice.
Wkraczając na ścieżkę swojego rozwoju osobistego, zaczęłam słyszeć i czytać o wdzięczności. „Doceń, a otrzymasz więcej”, „Bądź wdzięczna za to, co cię spotyka”, „Bądź wdzięczna za to, co masz, nawet za te najbardziej oczywiste rzeczy”. Czy było to dla mnie wtedy odkrywcze? Tak. Pomyślałam sobie nawet, jak to możliwe, że nigdy na to nie wpadłam. Jak to możliwe, że nigdy tego nie praktykowałam.
Zdałam sobie sprawę, że to, co mi się przydarza, zwłaszcza dobrego, często traktuję jako coś, co po prostu się wydarzyło, bo tak miało być. Tak chciało coś, co jeden nazywa Bogiem, drugi Absolutem, a jeszcze inny Wszechświatem. Zapominałam o wdzięczności za życie, za to, że każdego dnia wstaję, mogę samodzielnie się umyć, pójść do sklepu, kawiarni czy gdzieś wyjechać. Zrozumiałam, że niestety większość rzeczy traktuję jako oczywiste i najczęściej nie zauważam tego, co mam.
Masz gdzie mieszkać, masz ciepłą wodę, w której codziennie możesz się umyć. Przecież wszyscy to mają, więc po co masz być za to wdzięczna? Masz w co się ubrać i co jeść – po co masz odczuwać wdzięczność? Masz sprawne nogi, zdrowe ręce, samodzielnie wstajesz z łóżka – po co masz być za to wdzięczna? To przecież takie oczywistości, prawda? Takie przykłady można by mnożyć w nieskończoność.
Smutną prawdą jest, że nie zwracamy uwagi na to, co już mamy. Istnienie wielu rzeczy wydaje nam się oczywiste. Zauważ, że zawsze doceniamy je dopiero wtedy, gdy zaczyna nam ich brakować. Gdy stanie się coś złego, nieprzewidywalnego, gdy w jakiś sposób życie nas doświadczy. Każdego z nas to spotkało. Czy zadałaś sobie wtedy pytanie: Gdybym wcześniej doceniała i dziękowała za to, co miałam, a teraz straciłam, też bym to straciła? Czy życie zabrało mi coś po to, bym zaczęła doceniać?
Muszę ci się przyznać, że tę lekcję z bycia wdzięczną odrobiłam solidnie. Zresztą odrabiam cały czas. Każdego dnia rano i wieczorem wyrażam wdzięczność za trzy rzeczy, które mam albo które mnie spotkały. Z tą różnicą, że kiedyś mówiłam „Dziękuję za …”, a dzisiaj mówię „Jestem wdzięczna za ….”. Dlaczego? Bo czuję różnicę w tych dwóch słowach. Słowo dziękuję brzmi dla mnie jak zamknięcie, jak kropka na końcu zdania. Jest trochę bezosobowe, formalne, ucinające. W słowie wdzięczność czuję pewien rodzaj głębi, powtarzalności, obietnicy większej ilości tego, za co jestem wdzięczna. Ciekawe, jak ty odbierasz te słowa?
Ale wróćmy do moich rodziców, czy też raczej do mojego nastawienia i zrozumienia tego, o czym tyle lat mówiła mi moja mama.
Dopiero około roku temu uświadomiłam sobie i poczułam, o co jej chodziło. Zajęło mi to wiele, wiele lat. Wiele lat pełnych trudnych momentów, kłótni, obrażania się i bycia zbyt dumną, by usłyszeć i zrozumieć prawdziwe znaczenie tego, co chciała mi przekazać.
Wyobraź sobie, że nie ma cię na świecie. Zamknij oczy i poczuj, że naprawdę cię tutaj nie ma. Twoja mama albo twoi rodzice w chwili, kiedy dowiadują się o tobie, decydują, że się nie pojawisz, bo jest np. za wcześnie na dziecko, nie planowali tego, teraz zajmują się karierą itp. Czy wyobrażasz sobie, że mogłoby cię na tym świecie nie być? Wiem, to mocne.
Kiedy pierwszy raz o tym pomyślałam, ból ścisnął mnie za gardło, łzy napłynęły mi do oczu, a potem zaczęły spływać po policzkach. Płakałam tak bardzo, że nie mogłam się uspokoić. Płakałam, bo poczułam ogromną wdzięczność za to, że jestem. Za to, że mama nosiła mnie pod swoim sercem i urodziła z trudem. Za to, że rodzice się mną opiekowali, dbali, żebym zawsze miała co jeść i w co się ubrać. Żebym mogła chodzić do szkoły muzycznej i miała pianino w domu. Dbali, żeby niczego mi nie brakowało. Wychowali mnie tak, jak umieli, tak jak zostali do tego przygotowani, albo jak sobie to wyobrażali. Dali mi taką miłość, jaką sami otrzymali.
I to nie jest tak, że jestem z domu, w którym wszystko było cudownie. Jestem z pokolenia, które dostawało lanie pasem albo tym, co było pod ręką. Miałam kary, które pamiętam do dzisiaj i kilka bardzo traumatycznych przeżyć, które na zawsze zmieniły mnie i moje życie. Jednak nie o to tutaj chodzi. Płacząc, zrozumiałam, że wdzięczność to szacunek. Szacunek za życie. Szacunek za to, że jestem na tym świecie. Bo to była ich decyzja. Wtedy zrozumiałam, że gdybym teraz coś od nich dostała, to wyrażenie wdzięczności nie miałoby nic wspólnego z dziękowaniem. Nie byłoby pustym słowem rzuconym dla świętego spokoju, bo tak wypada. Nie byłoby łaską, którą robię, przyjmując to, co dają. Byłoby wyrażeniem głębokiego szacunku za życie, które mi dali i to, kim jestem, dzięki moim rodzicom.
Nie da się cofnąć czasu, to prawda. Na szczęście dzisiaj mogę przeprosić siebie i ich za to, że nie rozumiałam. Nie rozumiałam, bo nie mogłam, bo nie wiedziałam, bo musiałam przejść swoją drogę, by to odkryć.
Dzisiaj jestem im prawdziwie wdzięczna, za wszystko, co robią dla mnie, mimo że przecież nie muszą, bo jestem już dorosła.
A ty jesteś prawdziwie wdzięczna swoim rodzicom czy nadal walczysz?
Pięknego dnia w miłości, radości i dobrobycie,
Joasia